Mazury nad jeziorem Isąg

Weekend majowy spędziliśmy we czworo na Mazurach, w Worlinach w gm. Łukta.

Pogoda przez pierwsze dwa popołudnia i trzeci poranek była całkiem ładna i z błogością wygrzewaliśmy się na leżakach, a jak było zimniej, to korzystaliśmy z atrakcji hotelowych. E chętnie "pływała" w basenie, za to O płakała, trzymała się kurczowo i nie chciała się w ogóle zamoczyć, mimo że rok temu bardzo jej się basen podobał.





W hotelu były też zorganizowane animacje dla dzieci z "ciocią" i Emilka trochę w nich uczestniczyła, choć były przewidziane raczej dla starszych dzieci, które po prostu przychodziły tam same. My siedzieliśmy na animacjach razem z dziewczynami i wyglądało to tak, że E chciała wszystko robić "z mamą", a O biegała dookoła i wychodziła sama na korytarz hotelowy. Były zabawy zapoznawcze, robiliśmy peeling (z kawy, cukru, miodu, wiórków itp.), a E nauczyła się bawić w "Anse kabanse". Dziewczyny wysmarowały Michałowi całe plecy tym peelingiem (łyżeczkami), ale już nie wtarły go w ciało, więc zamiast gładkiej skóry mieliśmy pół łazienki do sprzątania 😆


Wieczorami dla dzieci były bajki puszczane przez rzutnik, które E wytrwale oglądała. Mieszkaliśmy w standardowym pokoju, więc po uśpieniu dziewczyn spędzaliśmy resztę wieczoru w ciemnym pokoju. 

Mieliśmy w hotelu też strefę SPA, więc ja i Emilka skorzystałyśmy z masaży. Ja wybrałam masaż całego ciała z odżywczym olejkiem, a ją zapisałam ostatniego dnia na masaż plecków. Mówiła, że jej się podobało, choć na początku podchodziła do pani masażystki nieufnie i minęła chwila zanim zgodziła się położyć na tym wielkim, ciepłym łóżku.

Około 3 kilometrów od hotelu była kawiarnia z szyldem dziedzictwa kulinarnego regionu, gdzie jedliśmy pyszne lody, E układała obrazki z kolorowych płytek (taka instalacja na płocie), a O próbowała zaprzyjaźnić się z psem innych gości i rzucała mu kamyczki.

To był raczej wyjazd odpoczynkowy, niezbyt aktywny. W basenie z dziećmi raczej nie popływaliśmy - ja zanurzyłam się tylko za pierwszym razem, M trochę pływał jak był sam z E i ona ćwiczyła wchodzenie po drabince. Poza tym M wybrał się raz na bieganie wokół pobliskiego jeziora, a wspólnie (we troje z Emilką) ćwiczyliśmy pilates na polanie, z widokiem na jezioro. Nie było niestety gdzie iść na spacer z wózkiem, nawet wycieczkę po okolicy z przewodnikiem musieliśmy odpuścić, bo nie dało rady przejechać po wertepach wzdłuż drogi. 

Na śniadania i obiadokolacje był ogromny wybór różnych potraw i wszystko było bardzo smaczne. Nawet kolacja grillowa, której się obawiałam, okazała się pyszna i pełna dodatków bezmięsnych. 

Karmiłam O na hamaku, zbierałam z E patyki, M robił z nią babki na plaży, rzucałyśmy szyszkami, dziewczyny bujały się na huśtawkach i chowały w drewnianym domku na placu zabaw. Poćwiczyłam nawet trochę uderzenia w bilardzie. 

Komentarze