(M) Minęły już dwa tygodnie od naszego powrotu z Krety.
Trochę tęsknię za odpoczynkiem bo widzę po sobie, że
przydałby się jeszcze tydzień relaksu.
Najbliższa okazja już na początku listopada - koncert
Buble'a w Krakowie :)
Wracając do samej Krety.
Wyspa sama w sobie podobna do Lanzarote, na której byliśmy
w naszej podróży poślubnej - dużo suchości i wiatr.
To co na pewno zapamiętam z tej podróży to:
- Leżące psy na ulicach Heraklionu. Nawet jakbyś go nadepnął to i tak pewnie by nawet łba z chodnika nie podniósł
- Białe pudełkowate domki. Ok, mogę się zgodzić, że sprawia to, że architektura jest spójna. Niemniej, od wycieczki zagranicznej oczekiwałem wyszukanych kształtów i kolorów dla oka.
- Spieczona świnia. Innymi słowy – ja. Pierwszego dnia ze słońcem tak się spiekłem, że nawet pani w sklepie stwierdziła, że mojej twarzy przyda się ukojenie. Moja różowość i tak na nic się zdała bo z obserwacji żony przedostatniego dnia na wyspie i tak byłem w ogóle nie opalony (w porównaniu do całej rzeszy innych turystów na plaży). Dodam, że skóra do tej pory mi schodzi.
- Dużo sałatek. Danie bardzo wygodne dla kucharza – "ja pokroję składniki, a Ty zrób co chcesz". Następnym razem jak będziemy gdzieś jechać upewnię się, że jedzenie jest ciekawsze i bardziej urozmaicone. Pewnie w końcu padnie na te Włochy.
- Kilka przeczytanych lub rozpoczętych książek i jedno nierozwiązane sudoku #128.
Komentarze
Prześlij komentarz