To już - poślubieni :)

Poślubieni :))

Wszystko w Tym Dniu nam się udało :) Ale po kolei.

Przygotowania od rana były oczywiście intensywne i na ostatnią chwilę. Podróż do fryzjera samochodem i pogubienie drogi, potem babcia, która się zgubiła i zapomniane wsuwki. Ale fryzurka wyszła przepiękna! W domu zabiegi estetyczne, ponad godzinny makijaż i sznurowanie sukni w pokoju. Co chwilę przychodził ktoś nowy - charakteryzatorka, Kasia z Rainerem, rodzina taty, kamerzyści na sesję, fotograf, babcia, Malwina i Mariola, Witek z prezentem, Marylka z teściową na upięcie welonu, aż wreszcie M z rodzicami przyszli na dobre i nas pobłogosławili.
W międzyczasie obiad jedzony był na kolanie w salonie, psy szczekały jak im się przypomniało, wszyscy za czymś biegali i nie zostało ani jedno pomieszczenie, żeby można było się w spokoju przebrać! Na szczęście z suknią poszło w miarę łatwo i, po niedługim zabiegu wywabiania plamy ze szminki, mamie i Cziksie udało się ją zawiązać, pod bacznymi obiektywami trzech aparatów i w ogólnym pośpiechu :)

U Michała jak sądzę było spokojniej, bo i sam proces ubierania się trwał kilkukrotnie krócej. Ale nie wypowiadam się za Męża.

Przejazd do kościoła był spokojny, w międzyczasie czekaliśmy w bocznej uliczce aż poprzednia para zwolni podjazd, a Kuba świetnie się spisał :)

Pod kościołem oczekiwała nas gromada krewnych i przyjaciół, co było bardzo bardzo miłe. M poszedł do ołtarza ze świadkami, a mnie poprowadził dumny tata. Alusia niosła mi welon, Malwinka czytała List do Koryntian, Mariola poprawiała welon, kilka osób robiło zdjęcia przy ołtarzu, a ja byłam wzruszona, ale udało mi się nie płakać ;)

Po wyjściu z kościoła goście trochę przemarzli na chłodnym wrześniowym wietrze, ale my go nawet nie zauważyliśmy. Życzeń było mnóstwo - jedne krótkie i proste, inne bardziej osobiste, ale wszystkie bardzo miłe. Łącznie dostaliśmy 53 butelki wina (z czego tylko dwa rodzaje się powtórzyły), oprócz tego nie wiem ile pięknych kartek z życzeniami i kopert z prezentami.

W drodze do Zielonek na wesele też troszkę się ociągaliśmy żeby dać gościom czas na dojazd, a na miejscu mama powitała nas solą i chlebem. M trafił na wódkę ;) Po czym wniósł mnie przez próg (którego nota bene nie było:P).

Kilka przemów, w tym spisane przemówienie mojej babci i łezka w oku taty, trochę życzeń i uśmiechów, a potem tańce, których M się tak obawiał. Pierwszy walc troszkę nam się nie udał, ale mimo to było miło ;)
Ze wszystkich stron płynęły miłe słowa, ktoś co chwilę wyciągał mnie do tańca, ja za to musiałam wyciągać panny do oczepin, a potem trzy razy rzucać welonem, żeby któraś się skusiła ;) Mama była oczarowana naszą obsadą muzyczno-filmową, a zwłaszcza Michałem, i prawie cały czas tańczyła! Wychodząc, wszyscy mówili, że wesele było świetne i bardzo udane, a my wyglądaliśmy pięknie, co też było miłe ;)

Ogólnie mogę powiedzieć, że cały dzień był wspaniały i pełen życzliwych uśmiechów, a my zdobyliśmy mega doświadczenie w organizacji tego typu imprez. Aż szkoda, że już drugi raz nam się nie przyda ;)

Gdyby ktoś chciał namiary na salę, muzyków, fotografa, czy kamerzystów, polecamy się do pomocy.



Komentarze