Bieszczady 2023
W tym roku postanowiliśmy pierwszy raz w końcu odwiedzić Bieszczady!
Dojechaliśmy w sobotę dość późno, ale udało nam się spokojnie rozgościć, zrobić szybkie zakupy i jeszcze zjeść późną kolację (w restauracji czynnej chyba do 23:00 - jak dobrze, że to środek sezonu...).Zamieszkaliśmy w Zwierzyniu, w Chacie nad Sanem. Dziewczyny na miejscu zapoznały się z córką właścicieli i spędzały z nią czas na zabawach w ogrodzie i odwiedzaniu królików i koni, kilka domów od nas. Potem przyjechały jeszcze inne dziewczynki w podobnym wieku, więc było dużo wspólnych zabaw. Jednego wieczora gdy zaczęło mocno padać, dziewczyny siedziały sobie po prostu we cztery w domku na placu zabaw, zajadały kanapki i gawędziły o tym, jak to nie chcą słuchać rodziców, ale muszą... Najgorzej 😅
Odwiedziliśmy cypel w Polańczyku i spędziliśmy tam chwilę na plaży, choć dziewczyny trochę marudziły na znikomą ilość piasku. Jedliśmy pysznego pstrąga (wędzonego i smażonego) w miejscu, które przez ostatnie 3 lata zdobywało 1. miejsce w Orłach Gastronomii. Odwiedziliśmy też największą cukiernię w regionie, Słodki Domek, z olbrzymią ilością ciast i deserów.
Wybraliśmy się na przejażdżkę drezyną rowerową w Uhercach Mineralnych, a w Bieszczadzkiej Szkole Rzemiosła braliśmy udział w warsztatach: lepiliśmy własne naczynia gliniane, robiliśmy proziaki (po czym zjedliśmy je z marmoladą różaną) i ćwiczyliśmy kaligrafię.
W środę praktycznie cały dzień padało. Dziewczynom nie przeszkodziło to spędzić całego dnia na dworze (z koleżankami lub bez) i tylko wymienialiśmy ubrania na suche, a na wyprawie do sklepu dokupiliśmy po prostu więcej skarpetek... Skompletowaliśmy też prezent dla przyjaciół, którzy za kilka dni obchodzili urodziny, i przekazaliśmy go znajomej, żeby im zawiozła. W ogóle spotkanie tu na miejscu z koleżanką, która wyjechała w Bieszczady jakiś już czas temu, też było świetne.
Kolejnego dnia już nie padało, więc odwiedziliśmy sielskie zoo w Berezce. Poza zwierzętami zagrodowymi (i wiaderkami z pokarmem dla nich) jest w tym miejscu dużo fajnych atrakcji dla dzieci, jak labirynt, niewielki park linowy, zjeżdżanie na pontonach, dojenie sztucznej krowy i kręgle, w które rzuca się kaloszem. Jest też mała gastronomia i sklepik z pamiątkami i rękodziełem. A na ogrodzeniach wiszą zalaminowane zabawne ciekawostki o zwierzętach, wraz z informacją, czym z wiaderka można je poczęstować. Ogólnie fajne miejsce.
W Solinie jechaliśmy koleją gondolową, która ma 1,5 km długości. Z górnej stacji pojechaliśmy do dolnej, tam przeszliśmy się po koronie zapory solińskiej i zjedliśmy obiad, a dziewczyny zyskały kolorowe warkoczyki we włosach. Przed wjazdem na górę na dolnej stacji przechodzi się przez wystawę z różnymi ciekawostkami, krótkim filmem o zaporze i wizualizacją zalania zbiornika. Bardzo ciekawe, multimedialne i przystępne.
Zahaczylismy też o szybowisko w Bezmiechowej, oglądaliśmy wnoszenie szybowca, piliśmy kawę i wypisywaliśmy kartki, a dziewczyny dodawały swoje obrazki.
Na drugi tydzień przenieśliśmy się do Ustrzyk Dolnych i zamieszkaliśmy w mieszkaniu w Starej Mleczarni. Okazało się, że przy domu jest przyjemny ogród, graliśmy więc w badmintona, odpoczywaliśmy na leżakach, a dziewczyny bawiły się zabawkami i piaskiem.
W niedzielę wybraliśmy się na wycieczkę na Połoninę Wetlińską. Dojechaliśmy na parking, zapłaciliśmy za wstęp do parku i ruszyliśmy - przez kawałek utwardzonej drogi, łąkę, a potem stopniowo w górę przez zarośla malin i pokrzyw, las i kamienie. Dojście do Chatki Puchatka (odnowionej, a właściwie postawionej od nowa) zajęło nam ponad 3 godziny. I wtedy zaczął padać deszcz. Przez okno przestaliśmy widzieć jakiekolwiek szczyty, tylko mgłę i krople. W końcu postanowiliśmy wyruszyć z powrotem, licząc się z tym, że droga w dół będzie śliska i trudna. Szliśmy ok. półtorej godziny, w deszczu, uważając na każdy krok i omijając płynące potówki wody. Nie było czasu na marudzenie. Buty (na szczęście odpowiednie do takich warunków) całe nam przemokły i dwa dni schły na balkonie. Ale to było fajne doświadczenie.
W niedzielę wybraliśmy się na wycieczkę na Połoninę Wetlińską. Dojechaliśmy na parking, zapłaciliśmy za wstęp do parku i ruszyliśmy - przez kawałek utwardzonej drogi, łąkę, a potem stopniowo w górę przez zarośla malin i pokrzyw, las i kamienie. Dojście do Chatki Puchatka (odnowionej, a właściwie postawionej od nowa) zajęło nam ponad 3 godziny. I wtedy zaczął padać deszcz. Przez okno przestaliśmy widzieć jakiekolwiek szczyty, tylko mgłę i krople. W końcu postanowiliśmy wyruszyć z powrotem, licząc się z tym, że droga w dół będzie śliska i trudna. Szliśmy ok. półtorej godziny, w deszczu, uważając na każdy krok i omijając płynące potówki wody. Nie było czasu na marudzenie. Buty (na szczęście odpowiednie do takich warunków) całe nam przemokły i dwa dni schły na balkonie. Ale to było fajne doświadczenie.
Zrobiliśmy jeszcze jeden wypad na połoninę, tym razem Caryńską, spokojniejszy pogodowo, choć też nie bez niespodzianek. Po drodze sporo było momentów pt. "daleko jeszcze??", ale gawędziliśmy, zbieraliśmy jagody i ostatecznie wszyscy dali radę wejść (i zejść!), a zdjęcia udowadniają, że dla takich widoków - warto!
Odwiedziliśmy też Sanok i przyjemną kawiarnię pełną dekoracji z sowami.
W samochodzie słuchaliśmy "Tajemniczego ogrodu". Gdy więcej chodziliśmy i dłużyła nam się droga, bawiliśmy się w wymyślanie i rozwiązywanie zagadek, albo układaliśmy rymowanki. No i przekąski - zawsze trzeba mieć przy sobie przekąski...
Komentarze
Prześlij komentarz