Austria

Nasze szalone wakacje rozpoczął tydzień w górach. Mieszkaliśmy na zachodzie Styrii, w Hüttendorf Pruggern, w przepięknie (i dość wysoko) położonej chatce. Razem było nas sześcioro dorosłych i tyle samo dzieci. To miał być tydzień relaksu, ale oczywiście nie brakowało atrakcji.


W niedzielę wybraliśmy się na pierwszą, "zapoznawczą" wycieczkę górską w Planai - z naszym nowym (choć z drugiej, albo nawet trzeciej ręki) wózkiem "terenowym" dla dzieci. Dobrze że mieliśmy ze sobą kurtki bo akurat pół dnia padało, ale oprócz tego wycieczka była bardzo udana. Nie mogliśmy się napatrzeć, jak mgła przepływa dolinami i jak zmieniają się widoki wokół nas. Zjedliśmy też (pierwszy) regionalny obiad, a dziewczyny bawiły się obok na huśtawkach.






W poniedziałek pojechaliśmy do Schladming, zobaczyć wodospad Riesachwasserfall wysoki na 140 metrów. Początkowo wspinaliśmy się stromą trasą ze schodami, potem dłuższą, bardziej płaską doszliśmy do jeziora Riesachsee. E bardzo się zmęczyła, więc dużą część trasy M niósł ją na barana, a małą O nosiliśmy na zmianę w nosidle. Do tego plecak i torba z prowiantem. Nie możemy się doczekać, aż dzieci zaczną same pokonywać takie trasy ;)



We wtorek byliśmy na wycieczce w Hallstatt, pięknie położonej nad jeziorem Hallstätter See. To miasteczko, które odtworzyli u siebie w całości Chińczycy, więc można tu spotkać dużo chińskich wycieczek, oglądających oryginał. Było trochę turystów, ale udało nam się nawet znaleźć miejsce na parkingu w mieście. Przeszliśmy turystyczną część miasta, potem tę bardziej spokojną, po czym (po ziemniaczanym obiedzie) wjechaliśmy funikularem na górę i na spektakularny punkt widokowy. E prawie rozbiła aparat, jadąc na hulajnodze i zrobił się z tego wielki dramat, ale ostatecznie przetrwaliśmy wszystko bez strat w ludziach. Na koniec dnia dziewczyny zjeżdżały jeszcze ze zjeżdżalni do jeziora, w którym woda była tak zimna, że chciały, żeby je łapać, zanim się w niej zanurzyły.








W środę i czwartek zrobiliśmy dzieloną opiekę nad naszą szóstką dzieci, dzięki czemu team "matki" wybrał się na schodzenie z Hochwurzen (trasą 4-Jahreszeiten Wanderweg) i na spokojny obiad, a team "ojcowie" na zjeżdżanie z Hochwurzen na gokartach i na wyprawę trasą alpejską. W tym czasie druga grupa spędzała quality time z dziećmi, przy czym chyba dzień z tatusiami udał się bardziej - z mamami jak to z mamami, wiadomo - kryzys goni kryzys ;) W każdym razie dzieci się dużo bawiły razem - kolorowały i rysowały, bawiły się na leżakach i na schodach domku, pływały w basenie, tańczyły, śpiewały (Męskie granie, Podsiadło i takie tam dziecięce hity) i pożyczały nawzajem swoje buty i inne rzeczy. A my zostaliśmy znienacka ciocią i wujkiem ze wszystkimi benefitami (przytulaski, różne opowieści i "ciocia, zobacz!") praz - wiadomo - odpowiedzialnością ;)



Po tych szaleństwach w piątek postanowiliśmy odpoczywać i nie ruszaliśmy się w ogóle z naszych chatek, celebrując ostatni dzień te widoki.



Domek, który wynajmowaliśmy przez ten tydzień, zwany przez nas chatką, przeznaczony jest głównie na pobyty narciarzy zimą (na górę można nawet wjechać bezpośrednio wyciągiem). W środku były też specjalne miejsca na postawienie nart, a w jadalni wielki stół (miał ok. 2x4 m!). Tego typu domek jest bardzo fajną opcją, jeśli jedzie się większą grupą, choć przy 12 osobach dorosłych byłoby chyba trochę ciasno. Organizacja tego miejsca opiera się na wynajmowaniu samych domków, natomiast inne rzeczy (jak np. pościel) jest opcjonalna (i dodatkowo płatna). Dodatkowo można zamówić sobie na miejscu świeże bułeczki na następny dzień, drewno na ognisko i to, co się zbyt wcześnie skończyło, np. filtry do kawy, czy... papier toaletowy. Jeśli chodzi o jedzenie, żywiliśmy się głównie na zewnątrz, a wieczorami czasem coś gotowaliśmy. Podobno Styria słynie z uprawy dyni, jednak nas w restauracjach otaczały głównie sznycle, ziemniaki i Wurst na sto sposobów.


Tak czy inaczej to piękne miejsce i kiedyś chętnie wrócimy w te okolice.

Komentarze