Gran Canaria

Zrobiliśmy sobie ostatnio wakacje w środku zimy i polecieliśmy we czwórkę na Gran Canarię. Tym samym zwiedziliśmy drugą z Wysp Kanaryjskich. Kolejne może odwiedzimy jeszcze w przyszłości.

Lot trwał ponad 5 godzin, a w zasadzie prawie 6 z powodu opóźnień. Dziewczyny przetrwały lot dość dobrze - Emilka właściwie bezproblemowo, Ola się bardziej nudziła, więc trochę chodziła po samolocie i patrzyła na pasażerów. Żeby zdążyć na poranny samolot wstaliśmy o 4:30, a na lotnisku byliśmy ok. 6:00. Po wylądowaniu na Gran Canarii jechaliśmy jeszcze do hotelu prawie godzinę autokarem, więc finalnie na miejscu docelowym byliśmy po 15:00. Nie zdążyliśmy przez to nawet na obiad i musieliśmy przeżyć na hamburgerach i frytkach w pool barze ;)

Mieszkaliśmy w hotelu w miejscowości Taurito, gdzie istnieje wyłącznie turystyka. Poza plażą, aquaparkiem i pamiątkami nie było tam zbyt wielu atrakcji, jeździliśmy więc sporo do innych miejscowości. Pierwszego pełnego dnia wyjazdu wyruszyliśmy autobusem do Puerto Rico de GC. W drodze powrotnej niezbyt jeszcze orientowaliśmy się w trasach autobusów (a lokalsi nie mówili po angielsku, żeby się jakoś dogadać) i przez przypadek zabłądziliśmy do pięknego Puerto de Mogán, gdzie zjedliśmy obiad i przeszliśmy się po okolicy. Lubię takie małe miasteczka, w których dzieje się jakieś życie. Zdarzyło się tak, że dziewczyny ucięły sobie w tym samym czasie drzemkę, więc my z M mieliśmy chwilę na relaks i pyszne naturalne lody.

Czasem nie ruszaliśmy się z Taurito, tylko np. M szedł na drzemkę z E, a ja z Olą spędzałyśmy czas w okolicy, spacerując i zbierając kamyczki. Po południu z kolei razem z E testowaliśmy basen i trochę sobie "pływaliśmy". E była zachwycona, choć na mój gust woda była trochę za zimna.

Wybraliśmy się nawet na dłuższą pieszą wycieczkę. Pojechaliśmy autobusem do Playa del Cura, a potem ruszyliśmy w stronę Playa de Amadores - przez kamieniste pola, wzdłuż drogi, a w końcu w dół zbocza na plażę. Stamtąd deptak poprowadził nas do Puerto Rico, a po drodze wstąpiliśmy jeszcze na pyszne smoothie nad oceanem.

Jednego dnia wypożyczyliśmy samochód i pojechaliśmy do Las Palmas. Z tarasu widokowego obejrzeliśmy panoramę, wstąpiliśmy na targ owocowo-warzywny, gdzie kupiliśmy dużo bananów i truskawki 🍓, zjedliśmy obiad (ja - chłodnik z mango), a potem siedzieliśmy sobie na plaży Las Canteras, która nazywana jest najpiękniejszą plażą w Europie.
Kolejnego dnia samochodem wybraliśmy się do Maspalomas, żeby zobaczyć wydmy. Wiało tam tak strasznie, że drobny piasek mieliśmy na twarzy, we włosach i w uszach, a ludziom zwiewało czapki z głowy. Ale wydmy robią wrażenie, zwłaszcza że można po nich chodzić i znaleźć się pośrodku tej masy piachu. Gdybyśmy nie mieli wózka, chętnie bym się wybrała.
Pojechaliśmy też na górę do miasteczka Mogán, gdzie ledwo mogliśmy podjechać pod strome, zakręcone uliczki, a potem do Puerto de Mogán.
Graliśmy też w minigolfa w Puerto Rico. E bardzo się ekscytowała i uroczo wbijała piłeczki, kładąc je sobie tuż pod stopami, ale zabawa znudziła ją po trzech dołkach.

Wszyscy wkoło nas zagadywali, uśmiechali się, zachęcali do czegoś, chcieli dotykać dzieci. Czasem stawało się to aż zbyt nachalne i denerwujące, ale biorąc pod uwagę, że na Kanarach turyści rzadko wydają pieniądze poza swoim hotelem, sprzedawcy muszą się trochę wysilić. Ale generalnie trzeba przyznać, że ludzie tam są mili, uprzejmi i uśmiechnięci. Czy to kwestia słońca, które świeci tam prawie cały rok? 🌞

À propos słońca, pierwszego dnia jak dojechaliśmy po południu, to nie wydawało się, że jakoś mocno grzeje, ale jednak dla naszej zimowej skóry musiał to być szok. M opalił się tradycyjnie - fragmentami i na różowo :D
Emilka nie polubiła się z falami oceanu. Bała się podejść i uciekała, jak tylko była szansa, że fala się do niej zbliży. Kupiliśmy jej wiaderko (wybrała takie ze Spidermanem) i bardzo fajnie się nim bawiła na plaży. Budowałyśmy zamek, kopałyśmy basen i robiłyśmy jezioro pełne wody. Poza tym akurat miała jakiś kryzys jedzeniowy i mimo szwedzkiego bufetu smakołyków, do jedzenia wybierała np. galaretkę.
Ola też nie polubiła fal. Nie chciała też bujać się na huśtawce. Za to próbowała, jak smakuje piasek, i interesowała się gołębiami, za którymi chodziła z wyciągniętą ręką i powtarzała "to! to!" jakby chciała je złapać. 

W drodze powrotnej też było opóźnienie samolotu, więc jak wyruszyliśmy sprzed hotelu ok. 11:00, to finalnie w domu byliśmy ok. 23:00. Ale naprawdę miło jest tak wyjechać w środku zimy w miejsce, gdzie jest 20 stopni i po prostu poodpoczywać. Pochodzić, pozwiedzać, ale też siedzieć na plaży, patrzeć w niebo, słuchać szumu fal... Miła odmiana :)

Komentarze