Dłuższy weekend czerwcowy spędziliśmy w hotelu Azzun, który zachęcił nas pięknym kompleksem saun, basenów i spa. I faktycznie - wszystko jak na zdjęciach w ofercie. Ale od początku.
Jechaliśmy dość długo i już M się na mnie denerwował, bo z pilotowaniem radziłam sobie nieźle póki miałam gps w ręce. Po tym, jak się rozładował, było gorzej, czytaj: skręciliśmy nie tam, gdzie potrzeba, i jechaliśmy coraz bardziej wyboistymi drogami wgłąb lasu (tak się przynajmniej wydawało), aż lokalna mieszkanka powiedziała nam, żeby wracać tą samą drogą z powrotem "bo to zupełnie nie tu". No ale w końcu daliśmy radę i z radością pognaliśmy na powitalną obiado-kolację, gdzie na przystawkę pani zaserwowała nam pyszne krewetki.
Po ochłonięciu wybraliśmy się na spacer, ale wokół hotelu raczej nie dało się nic ciekawego zobaczyć, a nawet ciężko było znaleźć miejsce na spacer, chyba że wzdłuż trasy :P Poza nią jedynym obiektem była stacja benzynowa, z której też w zasadzie skorzystaliśmy, kupując najpierw kanapki, a potem, niestety, leki.
Sam hotel za to jest bardzo ładny, utrzymany w orientalnym stylu, z pięknym patio, na którym spędzilibyśmy może więcej czasu, gdyby pogoda była bardziej sprzyjająca.
Kompleks term faktycznie pozwala się zrelaksować. Pierwszego dnia spędziliśmy jakieś dwie godziny na testowaniu wszystkich atrakcji, a w piątek była noc relaksu w blasku świec i do północy spędzaliśmy błogi czas w saunach, basenach i jacuzzi.
(zdjęcia ze strony hotelu) |
Na basenie były poranne animacje, ale nie zdążyłam na nie ani razu. W końcu jak weekend relaksu, to też trochę więcej snu nie zaszkodzi ;)
Jeździłam nawet na rolkach, chociaż "bezpieczne szlaki" oznaczały drogę tranzytową wzdłuż trasy, która swobodnie się wznosiła, opadała, lub skręcała. A, lub stawała się nagle drogą żwirową. Fun.
Olsztyn
W piątek po pysznym śniadaniu pojechaliśmy na wycieczkę do Olsztyna (25 km). Mimo porannego deszczu trochę pozwiedza-liśmy i pochodziliśmy po mieście, a potem pogoda zrobiła się znacznie lepsza.
Zapoznaliśmy się też z olsztyńską Babą. O.o
Odwiedziliśmy muzeum Warmii i Mazur w zamku olsztyńskim, gdzie Mikołaj Kopernik pełnił rolę administratora dóbr, i gdzie znajduje się jedyny zachowany w Europie instrument do wyznaczania równonocy.
Piętro wyżej wystawę poświęcono Warmii i twórczości Marii Zientary-Malewskiej, która w pięknych słowach opisywała przyrodę swojej małej ojczyzny. Tam obejrzeliśmy wnętrze chaty warmińskiej z malowanymi skrzyniami (o ile ludzie byli wtedy niżsi, że mogli na nich spać!) i tradycyjne stroje na różne okazje.
W muzeum obejrzeliśmy też wystawę polskiego plakatu filmowego.
Po drodze trafiliśmy na lody własnej produkcji o szalonych smakach, np. bazylii, czy szczawiu, ale w końcu zdecydowaliśmy się na bardziej konserwatywną truskawkę.
W Olsztynie zrobiliśmy też zakupy, korzystając z okazji :)
W sobotę pierwszy raz byliśmy nieco bliżej przyrody mazurskiej, bo popłynęliśmy na spływ kajakowy. Jak tylko wsiedliśmy do kajaków, przestało padać, i płynęło się bardzo miło i sprawnie, a nawet czuliśmy się dosyć doświadczeni wśród osób, które na rzece były chyba pierwszy raz i nagle klinowały się kajakiem w poprzek. Zresztą rzeczka była dość zawiła i często wystawały różne niepokojące gałęzie, a nawet był jeden mini-wodospad, więc nie można było się nudzić.
Po powrocie i kolacji M namówił mnie na masaż, a potem było nocne pływanie na basenie, ale ja już wtedy czułam się chora (jak się później okazało, zaczęła mi się angina), więc spędziłam większość wieczoru w łóżku.
W niedzielę wyjechaliśmy przed południem i po jakichś trzech godzinach, z postojem w barze przydrożnym o wdzięcznej nazwie Krokiet, dotarliśmy do domu.
Taki weekend jak marzenie mógłby zdarzać się częściej ;)
Komentarze
Prześlij komentarz