Karpacz i jezioro Bystrzyckie

Dwa ostatnie tygodnie sierpnia spędziliśmy na wakacjach - połowę w Karpaczu, a połowę w Michałkowej nad jeziorem Bystrzyckim.

Byliśmy wcześniej spakowani i rano wyjechaliśmy przed 8:00, więc z postojem na miejsce do Karpacza przyjechaliśmy przed 14, czyli nawet wcześniej niż był gotowy nasz pokój. A właściwie mieliśmy do dyspozycji małe mieszkanie - sypialnię i salon z aneksem. Nasz hotel był położony na uboczu, tuż przy początku szlaków prowadzących w góry. Oczywiście śniadania były przepyszne, a w hotelu były baseny i sauny dla dorosłych, a dla dzieci sala zabaw, animacje i plac zabaw z basenem. Dziewczyny co prawda tylko dwa razy poszły (dość niechętnie) na te animacje, ale i tak się nie nudziły.

Karpacz przywitał nas drobnym deszczem, który zmienił się wkrótce w ulewę, potem pogoda była różna, trochę taka górska, tzn. raz słońce, a po chwili zachmurzenie. Ale do chodzenia i korzystania z atrakcji była bardzo odpowiednia :)





W niedzielę wybraliśmy się zielonym szlakiem na wycieczkę w góry. Ola trochę jechała w wózku, trochę spala w nosidle, E praktycznie całą drogę szła. Droga prowadziła lekko pod górę i było na niej momentami sporo kamieni (więc zabieranie wózka to nie był zbyt dobry pomysł). Za cel obraliśmy sobie Budniki, czyli kiedyś zamieszkaną (przez maksymalnie 77 osób) górską osadę, z której teraz została chyba tylko wiata informacyjna. Zrobiliśmy tam postój, a potem ruszyliśmy z powrotem i, żeby skrócić sobie podróż, skręciliśmy na czerwony szlak. To było ciekawe doświadczenie. Wózek nieśliśmy w ręku, dzieci czasem na barana, trochę nawet na plecach lub na rękach. Po drodze było dużo strumieni i bagnistej ziemi (w której E raz zanurkowała stopą), omszałe kamienie i ogólnie szło się dość stromo w dół, ale daliśmy radę. Przeszliśmy dookoła do Karpacza i wróciliśmy (też pieszo) do hotelu, co razem dało około 10 km. To był intensywny dzień.


Innego dnia weszliśmy na Śnieżkę. Wjechaliśmy koleją linową o wdzięcznej nazwie Zbyszek na Kopę, na wysokość 1377 m n.p.m. To jest wyciąg kanapowy i trochę czuliśmy się niepewnie, jadąc tak wysoko z dziećmi, zamknięci tylko opuszczaną barierką. Od Kopy wchodziliśmy pieszo na szczyt, mniej stromą trasą. E szła dzielnie, O głównie była niesiona przez M. Daliśmy radę całkiem sprawnie wejść, z kilkoma postojami, robieniem zdjęć po drodze i otuchą słowną. A, i z lizakami. Niestety na górze nie ma ani nic do jedzenia, ani nawet toalety, więc po krótkim odpoczynku zeszliśmy na dół i zasłużony obiad zjedliśmy w schronisku PTTK - Domu Śląskim.










Wybraliśmy się też na zwiedzanie kolejką turystyczną Karpacz-Expres. Odwiedziliśmy kilka atrakcji, m. in. zaporę na Łomnicy, i obejrzeliśmy dużą część miasta. Karpacz ma 4 tys. stałych mieszkańców, a oprócz tego ponad 19 tys. miejsc noclegowych. Deptak był wyłączony z ruchu kołowego, więc można było przejść się wzdłuż przez centrum, gdzie było kilka fajnych restauracji, dmuchane zamki dla dzieci i mnóstwo sklepów z pamiątkami. W czasie naszego wyjazdu nie było wielkich tłumów, ale jednak po mieście kręciło się sporo ludzi, tak że czasem czekaliśmy w kolejce na stolik w restauracji.

W Karpaczu zjeżdżaliśmy też torem saneczkowym, który bardzo nam się podobał, jedliśmy lody naturalne w kształcie świderków i watę cukrową (kolorową!), E skakała na trampolinach, obie na dmuchanych zamkach i oglądały z zaciekawieniem wielkiego jednorożca na deptaku.




Wyjeżdżając z Karpacza, umówiliśmy się z Mar, która odwiedzała koleżankę, i spędziliśmy razem urocze popołudnie na obiedzie. A potem pojechaliśmy zwiedzać Jelenią Górę. Tam trafiliśmy na kiosk w starym tramwaju, gdzie uroczy pan przybił nam pocztowe pieczątki i wyciął kształt jelonka w kartkach dla E.




Na drugi tydzień wakacji zamieszkaliśmy nad jeziorem Bystrzyckim, w szeregowym domku rybackim.



Spędzaliśmy czas raczej na spokojnie. Pływaliśmy po jeziorze rowerem wodnym o kształcie wielkiego kaczora, jedliśmy obiad przy przystani, dziewczyny bawiły się nad wodą, a my nawet chwilami siedzieliśmy na tarasie, czytając książki. Nasz domek wychodził bezpośrednio na plażę, na której siedziało sporo wędkarzy - jeden z nich złowił dla dziewczyn rybkę, więc przez chwilę miały zwierzątko w wiaderku, zanim wypuściły je z powrotem do wody.





Jednego dnia M zabrał dzieci na cały dzień wycieczek i oglądali jeziorka z kolorową wodą i zwierzęta w mini zoo (karmili nawet lemury!).

Odwiedziliśmy Wałbrzych, a także zamek Książ i położoną niedaleko palmiarnię. W zamku dostaliśmy audioprzewodniki (Emilka dziecięcą wersję) i oglądaliśmy wnętrza, które były tyle razy przebudowane, że praktycznie wcale nie przypominają teraz oryginalnej budowli. W palmiarni widzieliśmy mnóstwo ciekawych roślin, m. in. drzewka bonsai (najstarsze z nich miało 350 lat! Były tam też żółwie, lemury i pawie, no i ściany zbudowane z lawy z Etny ;) Zajrzeliśmy też do zamkowych stajni, żałując, że nie było można pojeździć konno.










Weszliśmy też na wzgórze obok nas, gdzie znajdował się Zamek Grodno, niestety już nieczynny wieczorem, gdy zdecydowaliśmy się na tę wycieczkę.

Z zaskakujących wydarzeń, to jednego razu tuż przed autem przebiegły nam 3 sarenki. Najpierw jedna przodem, a za nią dwie kolejne. Faktycznie, po chwili zobaczyliśmy odpowiedni znak ostrzegawczy (choć one przebiegły jeszcze przed znakiem). Dobrze, że jechaliśmy akurat powoli.

Były też oczywiście kryzysy. Czasem dzieci nie mogły zasnąć do 23:15, czasem wstawały w złym nastroju i przez 2 godziny nie mogły przebrnąć przez ubieranie, śniadanie i wyjście z domu. Ola dodatkowo moczyła często ubranie, więc nawet kilka razy dziennie się przebieraliśmy.

Poza tym nie wiem, czy spotęgował to wyjazd i większa niż zwykle liczba atrakcji, ale dużo mieliśmy rozmów (a właściwie monologów) pełnych marudzenia. Niektóe wyglądały mniej więcej tak:

- Mamooo? Mamoooo...
- Co?
- Jeść. Chcę jeść! Mamo, chcę coś słodkiego. Jeszcze jestem głodna, mam pusty brzuszek. Chcę lody. Jeść, jeeeść. Mamooo... Coś słodkiego. Lody! Nóżki mnie bolą. Mamoo?
- Co?
- Chcę jeść.

A moje narzekanie na ten temat E raz skwitowała uroczym "Chcieliście mieć dzieci? To proszę!". Hmm.

Komentarze