Do Wiednia i z powrotem

Mieliśmy 8 dni majówki, więc postanowiliśmy wykorzystać je aktywnie i w drodze. Tak, żeby zbytnio nie odpocząć ;)

W sobotę mieliśmy jeszcze dużo planów, więc wyjechaliśmy w niedzielę skoro świt (czyli wpół do 12:00, jak zapakowaliśmy dzieci i wszystkie manele. W bagażniku M upchnął walizki, torby i dwa wózki pod sam sufit. Dziewczyny od razu zasnęły i dojechaliśmy do Łodzi. Przeszliśmy całą Piotrkowską, zjedliśmy pyszny obiad w poleconej kaukaskiej restauracji, a potem zaliczyliśmy pierwszy plac zabaw i pojechaliśmy dalej.





Do Katowic dojechaliśmy już po ciemku i na nocleg wdrapaliśmy się na 4 piętro strasznej kamienicy tuż przy stacji kolejowej. Samo mieszkanko było bardzo w porządku, a rano atrakcją dla E było oglądanie pociągów przez ogrodzenie.


Z Katowic pojechaliśmy rano do Czech. Przystanek zrobiliśmy w Ostrawie.




Znaleźliśmy nasze mieszkanie w Brnie i poszliśmy na długi spacer po mieście. Najpierw chcieliśmy zobaczyć Stare Brno, ale nie znaleźliśmy tam nic ciekawego, więc po stromych chodnikach poszliśmy z wózkami dalej do miasta. Kupiliśmy morawskie wino w prezencie dla Kasi i widzieliśmy knajpę, w której napoje i rachunki rozwoziły po torach małe pociągi! Tam też jedliśmy na rynku wegańskie lody sprzedawane z różowego skutera i kolację w fajnej greckiej restauracji (lokalne knajpy jakoś nam nie pasowały, głównie przez tłum i hałas). Nocowaliśmy w mieszkaniu na uboczu, do którego dostaliśmy się sami dzięki kluczom z mini-sejfu i kilku kodom. Mogliśmy też wykorzystać wielki taras na zjedzenie śniadania, ale w końcu o tym zapomnieliśmy.



Trzeciego dnia (!) dojechaliśmy do Wiednia. Najpierw pojechaliśmy do Schönbrunn. Weszliśmy na wzgórze (choć ja tylko do połowy i tam zrobiłam postój), zjedliśmy obiad w austriackiej knajpie (wreszcie lokalnie), jednej z nielicznych, które znaleźliśmy otwarte 1. maja. No i tradycyjnie lody, które pan w lodziarni nakładał z niebywałą wprawą i dynamizmem. U Kasi byliśmy dość późno, tak że jej chłopcy już zaraz kładli się do łóżek, prawie nie pogadaliśmy, a rano zostaliśmy sami. Dziewczyny tej nocy nie chciały zasnąć i kiepsko spały.








Rano poszliśmy na duży plac zabaw, gdzie E najbardziej spodobało się bujanie mamy w huśtawce "bocianie gniazdo". Swoją drogą bardzo wygodna :D Na obiedzie byliśmy w bistro, gdzie królował hummus, falafel, awokado i quinoa ♥. Pojechaliśmy jeszcze zobaczyć Hunderwasserhaus i dalej - do Bratysławy. W samochodzie E wydawała śmieszne dźwięki i rozśmieszała tym Olę - to pierwsze ich takie interakcje :)



Pierwszego dnia w Bratysławie postanowiliśmy odwiedzić zamek (Bratislavsky Hrad) i spędziliśmy tam cały wieczór. Kolacja oczywiście w wegańskim bistro :P
Kolejnego dnia mieliśmy dziwne poczucie relaksu, jako że pierwszy raz nie trzeba było się od rana pakować i przenosić. Pojechaliśmy do ZOO, które było dość rozległe i, oczywiście, pełne wzniesień. Liczyliśmy na to, że E będzie miała frajdę, ale jej najpierw najbardziej zależało na lodach, potem na placu zabaw, a jedynym ciekawym zwierzęciem okazał się wilk, który spał, gdy go odwiedziliśmy, i zyskał na atrakcyjności jak byliśmy już pół godziny drogi dalej. Ach, no i dino-park z ruchomymi dinozaurami chyba jej się podobał.
Zwiedziliśmy Stare Miasto i dużo generalnie chodziliśmy w tej Bratysławie. Zrobiła na nas dobre wrażenie.














Potem pojechaliśmy do Bielska-Białej. Szukaliśmy dłuższy czas dwóch rynków, a poza tym standardowo kartek pocztowych, znaczków i skrzynek (ach, te zobowiązania!). Nocowaliśmy już poza miastem w malowniczym Międzybrodziu Bialskim, tuż nad jeziorem, którego niestety nawet nie widzieliśmy.




Ostatnim przystankiem była Częstochowa. Tu było wyjątkowo ciężko z kartkami, bo wszystkie 3, jakie znalazłam, były z kościołem na Jasnej Górze. Nic innego nie było. Za to był fajny plac zabaw, gdzie grałyśmy z E piłką. Chcieliśmy wstąpić na soki do Galerii Jurajskiej, ale E tak rozrabiała, że nam się to nie udało, a potem wpadła w taką rozpacz, że dwoje przechodzących ludzi uznało, że się zgubiła, i zaczęło wzniecać panikę :P A wieczorem na spokojnie poszłyśmy do sklepu po coś na kolację i już było wszystko w porządku. 

Po ostatnim noclegu mieliśmy wykupione jedyne śniadanie hotelowe podczas całej tej wyprawy, które było bardzo smaczne i z wieloma ciekawymi opcjami. 
Na koniec pojechaliśmy na Jasną Górę.




Jak sobie radziliśmy... Na jazdę wykorzystywaliśmy do maksimum drzemki dzieci, a szczególnie młodszej, żeby nie męczyć nikogo w trasie. Mieliśmy dwa wózki i chustę, żeby sprawnie móc poruszać się po miastach i żeby dziewczyny mogły odpocząć w drodze. Oczywiście musieliśmy dostosowywać plany i atrakcje do naszych możliwości i do wymagań wszystkich. Czasem zwolnić i poświęcić dłuższą chwilę na huśtawki, a czasem szybciej wyjechać. Nie czuliśmy, że coś przez to tracimy. Wśród atrakcji jedzeniowych były pączkarnie i kilka bistro, które M uważnie wybierał, a atrakcjami dla E były głównie place zabaw, fontanny, ciuchcie i cysterny śledzone przez nią w trasie, wilki i lody (określane przez nią jako "lodusie"). Na szczęście bardzo dobrze trafiliśmy z pogodą - padało bardzo rzadko i tylko jak jechaliśmy dokądś w samochodzie.
W ciągu tych 8 dni wysłaliśmy do znajomych 8 kartek, z czego na 5 wpisałam zły adres (numer bloku), a mimo to doszły! 
Zrobiliśmy 1600 km autem, przy średnim spalaniu 7,7 l/100 km i średnim tempie 71 km/h (taak, to M kazał to zapisać). W samochodzie spędziliśmy 21,5 godziny. Chodziliśmy średnio 10 tys. kroków dziennie, więc bez szału. 

Komentarze