Olsztyn - morze - Kaszuby

Wreszcie nadszedł upragniony urlop M i pojechaliśmy na zaplanowany przeze mnie wyjazd wakacyjny. Szukałam i rezerwowałam wszystkie miejsca chyba przez 2 tygodnie, bo tak już jest u mnie ostatnio z czasem wolnym. Może mogło wyjść taniej, albo ładniej, ale w gruncie rzeczy wszystko było w porządku.

Olsztyn
Na początku podróży umówiliśmy się z W i Ma na wycieczkę do Olsztyna - prawie równo rok po poprzednim pobycie. My mieliśmy noclegi w wynajętym mieszkanku, oni nocowali u cioci, całe dnie spędzaliśmy na spacerach i wycieczkach, a wieczorami graliśmy trochę w gry i gadaliśmy. Byliśmy na plaży miejskiej, choć jak dla mnie było trochę za zimno, a Emilka nie chciała nawet podejść w okolice wody. Za to podobał jej się piach i robienie babek.

W niedzielę pojechaliśmy do minizoo w Nikielkowie, gdzie gospodarze hodują mnóstwo zwierząt, od kur i świnek do strusiów, lam i wielbłąda. Emilka początkowo marudziła, ale trochę uspokoiła się jak dostała jabłkowe chrupki, a potem nawet karmiła chlebem koziołki. Starsze dzieci mogły głaskać różne króliki, karmić bobry i jeździć na kucykach, my wykorzystaliśmy tylko huśtawkę pod koniec zwiedzania. W większości oprowadzał nas pan gospodarz, który miał mnóstwo do opowiedzenia o wszystkim i, mimo niewątpliwej rutyny, robił to w bardzo ciekawy sposób. To fajne miejsce, z trochę większym dzieckiem na pewno warto zajrzeć :)







Elbląg
W niedzielę pożegnaliśmy się z chłopakami i pojechaliśmy dalej - do Elbląga. Miasto zrobiło na mnie dobre wrażenie, bardzo miło spacerowało się wśród ładnych kamienic, nad rzeką i po parkach. Choć okazało się, że na elbląskich placach zabaw nie ma huśtawek, co dla młodszej części naszej grupy było dużym zawodem ;P (Nota bene, na mapkach dot. atrakcji w mieście place zabaw oznaczone są, o ironio, piktogramem huśtawki).







Żukczyn i Gdynia
Kolejną noc spaliśmy w Żukczynie, w Domu Młynarza. Na miejscu okazało się, że mamy pół godziny na zjedzenie czegoś w restauracji (i to wyjątkowo, bo zwykle w poniedziałki jest w ogóle zamknięta), ale za to mieliśmy pyszną kolację w ogródku na wyspie, a wcześniej dorwaliśmy nawet małą huśtawkę.


W Gdyni odwiedziliśmy Akwarium. Nie było opcji, żeby spokojnie wszystko obejrzeć i poczytać co i jak (dziecko w fazie marudzenia i wierzgania), ale same kolory i różnorodność gatunków były niesamowite. Zajrzeliśmy też pierwszy raz na nadmorską plażę, gdzie było multum atrakcji dla dzieci, a potem zjedliśmy pyszny obiad z widokiem na całą panoramę. Wjechaliśmy też kolejką na Kamienną Górę (dziecko zachwycone ciuchcią :)).







Władysławowo, Jastrzębia Góra, Karwia
Władysławowo powitało nas dzikim tłumem, straganami WSZĘDZIE, mnóstwem pamiątek i fast foodów na ulicach. Naprawdę czasem ciężko było przejść. Albo znaleźć coś sensownego do jedzenia w naszej skomplikowanej sytuacji żywieniowej ;) A jak znaleźliśmy polecane naleśniki na kolację, to czekaliśmy na nie godzinę. W dodatku mieszkaliśmy w dzikiej części Chłapowa, kilka kilometrów od wszelkich "atrakcji", skąd nawet do plaży mieliśmy długą, krętą i wyboistą ścieżkę. M trochę narzekał, jako że to on wieszał i układał misternie nasze klamoty na sobie i wózku, a potem to wszystko transportował, jak Wół :D
Dużo lepiej czuliśmy się w Jastrzębiej Górze, gdzie jeden główny deptak był obrośnięty straganami i knajpami, a na pozostałych uliczkach nie działo się praktycznie nic. Zrobiliśmy sobie spacer do Gwiazdy Północy, czyli najdalej wysuniętego punktu Polski, i do latarni morskiej w Rozewiu.
Trochę czasu spędziliśmy na plażach, przy różnej pogodzie, ale Emilka nadal nie odkryła frajdy z zabawy w wodzie. Może ma po mamie tę niechęć do zimnej wody ;)








Kartuzy
Kolejnym przystankiem na naszej trasie była stolica Kaszub - Kartuzy. Tu na pierwszym spacerze zagadał nas ksiądz (proboszcz?), po skończeniu mszy pogrzebowej. Powiedział, że od razu widać, że nie jesteśmy tutejsi, bo Kaszubi inaczej wyglądają, a nasze twarze są takie "uczone".
Po pobieżnym przejrzeniu oferty gastronomicznej (wszędzie główną część menu wypełniały obiady domowe, czyli mięso, mięso, mięso) wybraliśmy burgerownię ;) A dziecko jadło na obiad frytki. Jak wakacje, to na wszystkich frontach.
Wybraliśmy się na spacer wokół jeziora Karczemnego, wdrapaliśmy się nawet na punkt widokowy z tzw. Ławką Asesora, a wracając pomogliśmy jakimś turystom trafić na festiwal disco-polo w innej miejscowości (nie pamiętam), "bo tam grają Zielone oczy!!".
Przegapiłam niestety weekendowe zwiedzanie miasta z przewodnikiem, bo jakoś pomyliły mi się miasta (i godziny!). Tak to jest, jak spisze się plan atrakcji, który zostaje głęboko schowany w domu.





Toruń
W drodze do Włocławka podjęliśmy spontaniczną decyzję, że nie ma co pojawiać się na miejscu zbyt wcześnie i po drodze wstąpimy do Torunia. Pomysł okazał się świetny, bo toruński rynek, lody, pierniki, restauracja z kącikiem dziecięcym i inne atrakcje nas nie zawiodły.





Włocławek
Ostatnią noc spędziliśmy w miejscowości uzdrowiskowej Wieniec Zdrój. W okolicy są same lasy i spory kompleks zabiegowy, który nie tętni raczej życiem. Po wymeldowaniu rano pojechaliśmy do Włocławka, gdzie najpierw obejrzeliśmy pałac Bursztynowy, wybudowany raptem dekadę temu w hołdzie dla matki właściciela i mieszczący siedzibę fundacji.
Na obiad wybraliśmy tym razem sushi (którego nie zastaliśmy w pobliżu nas, gdy byliśmy jeszcze na wybrzeżu), a po spacerze oczywiście lody.




Trzeba przyznać, że podróżowanie nowszym, wygodnym samochodem znacznie zwiększa komfort. Choć Emilka mało spała w drodze, to z klimatyzacją, setką pomysłów i kilkoma zabawkami udało nam się przetrwać wszystkie odcinki bez strat w ludziach.

Dobrze, że mimo wielu odwiedzonych miejsc i wrażeń udało nam się mentalnie trochę odpocząć. Bo na razie nie planujemy żadnych dłuższych wyjazdów ;)

Komentarze